|
TafirMudammarat Forum szlachetnego bractwa Tafir Mudammarat...Zwyciescy zdobywcy!
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Melian
Stary Wyga
Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 22:42, 27 Cze 2006 Temat postu: Więźniowie Luny |
|
|
Jak Offtopic to na całego Zamieszczam fragment pierwszego rozdziału mojej powstającej już chyba od roku (albo dłużej), ksiązki. Życzę miłego czytania. Wszelkie uwagi bardzo mile widziane
I
Luin Mahal stał przed lśniącym, obsydianowym zwierciadłem. Na jego szlachetnej, wiekowej twarzy malowało się niezadowolenie. Mężczyzna stuknął kilka razy w taflę lustra, mrucząc przy tym kilka magicznych słów. Atramentowa czerń posłusznie rozstępowała się od środka owalnej powierzchni ku jej brzegom. W magicznym krysztale ukazał się obraz wioski Rinhorn.
Była to osada granicząca od północnego zachodu z puszczą Eudurden i martwym lasem Vorn. Zamieszkiwali ją głównie kupcy, rolnicy i rzemieślnicy niezrzeszeni z cechem w Lohnar. Wioska znajdowała się niegdyś pod berłem miłościwie panującego Leonila IV, lecz po jego śmierci utraciła ten przywilej. Obecnie jej mieszkańcy ledwo wiązali koniec z końcem. Ich niegdyś liczące się wyroby teraz z trudem sprzedawały się na targach w Lohnar. Chciwy Gerwisz ograniczał swoje obowiązki jako następcy tronu do dekorowania opływającego złotem pałacu. Był zbyt pochłonięty wybieraniem koloru jedwabiu, żeby troszczyć się o bezpieczeństwo własnych karawan, a co dopiero tych przybywających z daleka. W efekcie większość przewożonych rzeczy rozkradali zbóje zamieszkujący puszczę. Ocalały towar przynosił znikome zyski. Zimowa pora nie upraszczała ciężkiego życia. Ciągłe opady śniegu, zaspy i zamiecie zmuszały mieszkańców Rinhorn do zaprzestania handlu.
Dla boga pogody zima była ogniwem spajającym zawiły cykl przyrody. Musi zaistnieć, aby ustąpić miejsca wiośnie. Luin, pomimo wznoszonych doń modłów, pozostawał obojętny na losy rolników. Obejmowane przez niego stanowisko nie pozwalało na łagodność. Sprawy przyrody to rzecz nader ważna. Nawet najmniejsze uchybienie może spowodować nieodwracalne zawirowania. Bóg odstąpił od zwierciadła. Podrapał się po głowie, zmarszczył brwi i pogładził długą, siwą brodę.
- Za mało to wciąż za mało - mruczał do siebie, przechadzając się tam i z powrotem.
Zatrzymał się na chwilę, ogarniając wzrokiem przestronną pracownię. Komnata Ring, należąca do władcy wszystkich części nieba jaśniała subtelnym, błękitnym blaskiem. Pomieszczenie o strzelistej konstrukcji i ścianach z lekkiego szkła wieńczyła wieżyczka ostra niby iglica. Sprawiało ono wrażenie kruchego i delikatnego. We wnętrzu, wyglądającym jak zwykły gabinet, panowała wieczna jasność. Luin podszedł do dębowego stołu. Zamaszystym gestem ręki zrzucił na ziemię stertę manuskryptów.
- Do diaska, cóż ja uczyniłem?! - wzniósł dłonie ku górze, przemawiając gniewnym głosem.
Dzisiejszy dzień nie zaczął się tak, jak tego oczekiwał. Od samego ranka, ledwie zakwilił pierwszy ptak, ktoś lub coś sprzysięga się przeciw niemu. Najpierw rozkapryszona zima, a teraz zwój, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nadworny skryba został wysłany na urlop przez samego Nindu, więc Mahal został zupełnie sam ze swoimi problemami. Bóg Pogody nie krył swojej złości. Uważał działanie Boga Stwórcy jako celowe.
- Gdzież on jest?! Bez niego cały misterny plan diabli wezmą! - zaklął przez zaciśnięte zęby, klękając na marmurowej podłodze.
Luin wcisnął się pod stół. Pilnie studiował leżące na podłodze zapiski, mamrocząc cicho wyrwane z kontekstu słowa. Z doświadczenia wiedział, że nie wolno mu czytać na głos całego zaklęcia. Kiedyś przez nieuwagę zesłał zamieć śnieżną na piekielne otchłanie Akallabetha. Władca czarnej magii rozeźlił się na niego tak mocno, że Mahal nie mógł usiedzieć na poparzonej rzyci. Bóg pogody zapamiętał bardzo dobrze tamtą lekcję i baczył, by nie powtórzyć swojego wybryku.
Pogrążony w zadumie, nie usłyszał dźwięcznego głosu, próbującego przebić się przez jego myśli. Kobieta chrząknęła niepewnie, przygładziła błękitną spódnicę i po raz kolejny powtórzyła wyuczoną regułkę.
- Służebnica jego wysokości Wielkiego Nindu, przynosi list od Ojca i Kreatora.
- Zostaw na stole moje dziecko, jestem zajęty, nie widzisz? - wymamrotał obojętnie Luin.
- Pan mówił, że to pilne - wyjąkała.
- Tak, tak, wiem. Tym na górze wiecznie się spieszy. Skoro myślą, że to, co robię jest czymś prostym, niech sami zadbają o porządek w przyrodzie! Cóż to jest sprowadzić wiatr, albo odesłać błyskawicę. Wielka mi filozofia! - mówił szybko i gniewnie, miętosząc w rękach niepotrzebne kartki.
Mahal uderzył z łoskotem o blat stołu, kiedy próbował podnieść głowę. Syknął z bólu.
- I ty drewniany przyjacielu przeciwko mnie?! - rzucił oskarżające spojrzenie w stronę dębowego przedmiotu.
Zaczynał szczerze wątpić w pozytywny rozwój dalszej części dnia. Rozmasował bolące czoło, zebrał papiery i ułożył z nich równy stos.
- Możesz odejść, Zume - powiedział szorstko, rzucając dziewczynie srogie spojrzenie zza okularów.
Szkła błysnęły klującą oczy bielą. Zume poczuła przeszywający ją do głębi chłód. Przestraszona wybiegła w podskokach. Luin był rozsierdzony. Nie dość, że przerastają go obowiązki, to jeszcze Kreator wpycha się ze swoimi listami. Bóg pobieżnie przejrzał treść pisma, jakby wiedząc, co zostało w nim zawarte.
- Bezczelny! - krzyknął - Mnie? Poganiać mnie? Ciekawe jakby sobie z tym poradził Nindu? - warknął oburzony, targając zwój – Kreator! Phi! Od siedmiu boleści.
Drobne kawałki papieru lekko i wdzięcznie sfruwały na ziemię. Przeszywające je światło nadawało im magicznego wyglądu. Starzec pozbierał resztę zwojów, odnajdując właściwy. Czuł się ignorowany, sprowadzony przez Nindu do rangi zwykłego urzędnika. Przecież jest bogiem przez wielkie „B”. Od niego zależy bardzo wiele w tym marnym, ziemskim świecie. Cóż by oni poczęli bez wiosny, lata, jesieni i zimy?
- Bez słońca, czy deszczu nie urósłby nawet jeden zapluty kłos! - sfrustrowany Luin próbował okiełznać zszargane nerwy.
Przeczytał uważnie trzymany w dłoni manuskrypt. Kiedy skończył, odłożył go na miejsce. Zakaszlał. Lustro znów pokazało obraz Rinhorn. Mahal skoncentrował się na pracy. W tej chwili musiał zapanować nad rozregulowanym cyklem przyrody, aby nie doszło do tragedii. Wyciągnął przed siebie ręce. Zamknął oczy. Jego pomarszczone dłonie powoli kreśliły okręgi i spirale, a usta drgały spazmatycznie. Wysokie i niskie tony tkały pajęczynę dźwięków wypełniających próżnię. Smukłe palce boga tańczyły zgrabnie w powietrzu, wydając żywiołom kolejne polecenia.
Musiałam to zrobić. Tekst jest cały czas zmieniany, więc zamieszczam aktualną wersję. Edycja nastąpi wraz z postępem pracy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Melian dnia Śro 23:16, 09 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
imacoral
Stary Wyga
Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: krasnystaw
|
Wysłany: Śro 1:34, 28 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
<wow>robisz konkurencje mickiewiczowi
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katib
Administrator
Dołączył: 16 Cze 2006
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tychy
|
Wysłany: Śro 7:51, 28 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
mnei sie bardzo podoba.A najbardziej już ten motyw na końcu z kostuchą. Zawsze chciałem sam coś napisac,ale po 10 stronach kończyły mi sie chęci.Połamania pióra życze!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Melian
Stary Wyga
Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 13:03, 03 Mar 2007 Temat postu: Lunowych bojów ciąg dalszy... |
|
|
Po długich walkach Luna przeszła gruntowną przemianę, rozrasta się i dorasta. Póki co wrzucam poprawiony wstęp. <uśmiecha się lekko> Zapraszam do czytania i komentowania.
WSTĘP
Luin Mahal stał przed lśniącym, obsydianowym zwierciadłem. Na jego szlachetnej, wiekowej twarzy malowało się niezadowolenie. Mężczyzna stuknął kilka razy w taflę lustra, mrucząc przy tym kilka magicznych słów. Atramentowo czarna powłoka, otulająca chłodne szkło ustępowała pod wpływem jego woli, tworząc miejscami nieregularne dziury, przypominające rozdarty materiał. Resztki założonej pieczęci posłusznie rozstępowały się od środka eliptycznej powierzchni ku jej brzegom. Bóg zmrużył oczy.
- Suridir! - rozkazał.
W magicznym krysztale niemal natychmiast ukazał się obraz wioski Rinhorn. Była to osada granicząca od północnego zachodu z puszczą Eudurden i martwym lasem Vorn. Wioskę zamieszkiwali głównie kupcy, rolnicy i rzemieślnicy niezrzeszeni z cechem w Lohnar. Niegdyś znajdowała się ona pod berłem miłościwie panującego Leonila IV, lecz po jego śmierci utraciła ten przywilej. Obecnie jej mieszkańcy ledwo wiązali koniec z końcem. Ich, niegdyś liczące się, wyroby teraz z trudem sprzedawały się na targach w Lohnar.
Chciwy Gerwisz ograniczał swoje obowiązki jako następcy tronu do dekorowania opływającego złotem pałacu. Był zbyt pochłonięty wybieraniem koloru jedwabiu, żeby troszczyć się o bezpieczeństwo własnych karawan, a co dopiero tych przybywających z daleka. W konsekwencji większość przewożonych rzeczy rozkradali zbóje zamieszkujący puszczę. Ocalały towar przynosił znikome zyski. Zimowa pora nie upraszczała ciężkiego życia rzemieślników. Ciągłe opady śniegu, zaspy i zamiecie zmuszały mieszkańców Rinhorn do zaprzestania handlu.
Dla boga pogody zima była ogniwem spajającym zawiły cykl przyrody. Musi zaistnieć, aby ustąpić miejsca wiośnie. Luin, pomimo wznoszonych doń modłów, pozostawał obojętny na losy rolników. Obejmowane przez niego stanowisko nie pozwalało na łagodność. Sprawy przyrody to rzecz nader ważna. Nawet najmniejsze uchybienie może spowodować nieodwracalne zawirowania. Bóg odstąpił od zwierciadła. Podrapał się po głowie, zmarszczył brwi i pogładził długą, siwą brodę.
- Za mało to wciąż za mało - mruczał do siebie, przechadzając się tam i z powrotem.
Zatrzymał się na chwilę, ogarniając wzrokiem przestronną pracownię. Komnata Ring, należąca do władcy wszystkich części nieba, jaśniała subtelnym, błękitnym blaskiem. Pomieszczenie o strzelistej konstrukcji i ścianach z lekkiego szkła wieńczyła wieżyczka ostra niby iglica. Sprawiało ono wrażenie kruchego i delikatnego. We wnętrzu, wyglądającym jak zwykły gabinet, panowała wieczna jasność. Luin podszedł do dębowego stołu. Począł nerwowo przeglądać leżące na nim papiery. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.
- Sirraden... - powtarzał w kółko. - Gdzie ja go podziałem? - pytał samego siebie. - Sefriel, Segl...Sehiel...Sigl...Sirmir...Sisl...Sitar...- mruczał, przeglądając zwoje. - Na niebiosa! Zniknął! Kto śmiał zabrać mi zwój! - zagrzmiał donośnie.
Echo jego grubego, zachrypniętego głosu wprawiło w rezonans ściany komnaty. Wydawać by się mogło, ze zaraz runą z łoskotem, te jednak ze stoickim spokojem znosiły każdy wybuch gniewu, jakoby tchnięto w nie część duszy Luina. Mahal przypływie gniewu zamaszystym gestem ręki zrzucił stertę ułożonych alfabetycznie manuskryptów. Cienkie pergaminy sfrunęły z wdziękiem na ziemię, przyprawiając Boga o jeszcze większą złość.
- Do diaska, cóż ja uczyniłem?! - wzniósł dłonie ku górze, przemawiając gniewnym głosem. - Dopiero wczoraj je układałem, a teraz wszystko muszę zacząć od nowa - stwierdził ze zrezygnowaniem.
Dzisiejszy dzień nie zaczął się tak, jak tego oczekiwał. Od samego ranka, ledwie zakwilił pierwszy ptak, ktoś lub coś sprzysięga się przeciw niemu. Najpierw rozkapryszona zima, a teraz zwój, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nadworny skryba został wysłany na urlop przez samego Nindu, więc Mahal został zupełnie sam ze swoimi problemami. Bóg Pogody nie krył swojej złości. Uważał działanie Boga Stwórcy jako celowe.
- Gdzież on jest?! Bez niego cały misterny plan diabli wezmą! - zaklął przez zaciśnięte zęby, klękając na marmurowej podłodze.
Luin wcisnął się pod stół. Pilnie studiował leżące na podłodze zapiski, mamrocząc cicho wyrwane z kontekstu słowa. Z doświadczenia wiedział, że nie wolno mu czytać na głos całego zaklęcia. Kiedyś przez nieuwagę zesłał zamieć śnieżną na piekielne otchłanie Akallabetha. Władca czarnej magii rozeźlił się na niego tak mocno, że Mahal nie mógł usiedzieć na poparzonej rzyci. Bóg pogody zapamiętał bardzo dobrze tamtą lekcję i baczył, by nie powtórzyć raz popełnionego błędu.
Pogrążony w zadumie, nie usłyszał dźwięcznego głosu próbującego przebić się przez jego myśli. Kobieta chrząknęła niepewnie, przygładziła błękitną spódnicę i po raz kolejny powtórzyła wyuczoną regułkę.
- Służebnica jego wysokości Wielkiego Nindu, przynosi list od Ojca i Kreatora.
- Zostaw na stole moje dziecko, jestem zajęty, nie widzisz? - wymamrotał obojętnie Luin.
- Pan mówił, że to pilne - wyjąkała.
- Tak, tak, wiem. Tym na górze wiecznie się spieszy. Skoro myślą, że to, co robię jest czymś prostym, niech sami zadbają o porządek w przyrodzie! Cóż to jest sprowadzić wiatr, albo odesłać błyskawicę. Wielka mi filozofia! - mówił szybko i gniewnie, miętosząc w rękach niepotrzebne kartki.
Mahal uderzył z łoskotem o blat stołu, kiedy próbował podnieść głowę. Syknął z bólu.
- I ty drewniany przyjacielu przeciwko mnie?! - rzucił oskarżające spojrzenie w stronę dębowego przedmiotu.
Zaczynał szczerze wątpić w pozytywny rozwój dalszej części dnia. Rozmasował bolące czoło, zebrał papiery i ułożył z nich równy stos.
- Możesz odejść, Zume - powiedział szorstko, rzucając dziewczynie srogie spojrzenie zza okularów.
Szkła błysnęły klującą oczy bielą. Zume poczuła przeszywający ją do głębi chłód. Przestraszona, wybiegła w podskokach. Luin był rozsierdzony. Nie dość, że przerastają go obowiązki, to jeszcze Kreator wpycha się ze swoimi listami. Bóg pobieżnie przejrzał treść pisma, jakby wiedząc, co zostało w nim zawarte.
- Bezczelny! - krzyknął - Mnie? Poganiać mnie?! Ciekawe, jakby sobie z tym poradził Nindu?! - warknął oburzony, targając zwój - Kreator! Phi! Od siedmiu boleści!
Drobne kawałki papieru lekko i wdzięcznie sfruwały na ziemię. Przeszywające je światło nadawało im magicznego wyglądu. Starzec pozbierał resztę zwojów, zabierając się do porządków. Czuł się ignorowany, sprowadzony przez Nindu do rangi zwykłego urzędnika. Przecież jest bogiem przez wielkie „B”. Od niego zależy bardzo wiele w tym marnym, ziemskim świecie.
- Cóż by oni poczęli gdyby nie było wiosny, lata, jesieni i zimy? Bez słońca, czy deszczu nie urósłby nawet jeden zapluty kłos! - sfrustrowany Luin próbował okiełznać zszargane nerwy.
Zwoje fruwały na wszystkie strony, o dziwo lądując na właściwych miejscach. Mahal znał je na pamięć. Kiedy miał już przed sobą cały alfabet czarów, postanowił jeszcze raz przeglądnąć wszystkie na literę S. Odkładając kolejne kartki, trafił na jedną dziwnie grubszą od pozostałych. Odłożył ją na bok, sięgając po okulary. W istocie papier był jakieś dwa razy grubszy od innych, a litery na zwoju dziwnie nieczytelne. Luin ostrożnie spróbował rozdzielić cieniutkie stronice.
- Niewiarygodne - szepnął zdumiony. - Więc nikt cię nie ukradł mój przyjacielu.
W jego dłoniach spoczywał Sirraden, sprawca całego dzisiejszego zamieszania. Luin odetchnął z niemałą ulgą, przystępując do czytania w myślach zaklęcia. Kiedy skończył, odłożył zwój na miejsce. Zakaszlał. Lustro znów pokazało obraz Rinhorn. Mahal skoncentrował się na pracy. W tej chwili musiał zapanować nad rozregulowanym cyklem przyrody, aby nie doszło do tragedii. Wyciągnął przed siebie ręce. Zamknął oczy. Jego pomarszczone dłonie powoli kreśliły okręgi i spirale, a usta drgały spazmatycznie. Wysokie i niskie tony tkały pajęczynę dźwięków wypełniających próżnię. Smukłe palce boga tańczyły zgrabnie w powietrzu, wydając żywiołom kolejne polecenia. Zgodnie z jego wolą zachodnie wiatry przyniosły ze sobą czarne, kłębiaste chmury, z których zrodziła się solidna zamieć. Śnieg przykrył wszystkie dwadzieścia domostw grubą pierzyną, a ściekające z dachów krople wody zamarzły, tworząc długie, powyginane sople.
Bóg skinął po raz kolejny. Zima, idąc za przykładem Rinhorn, swobodnie rozprzestrzeniała się na cały kontynent. Lód zmroził ziemię aż po północne krainy. Wgryzał się w szczeliny kory drzew, piął się po pniach na sam szczyt, zniewalał zmizerniałe gałęzie. Śnieżne czapy zastygły na murach zamku w Lohnar, dodając uroku surowej budowli. Życie w pobliskiej wiosce zamarło wraz z pierwszym śniegiem. Mróz zniechęcał mieszkańców do spacerów. Ograniczali się oni jedynie do koniecznych obowiązków, chcąc przetrwać nieprzyjemny okres. Pierwsze szczapy drewna znikały ze zgromadzonych zapasów, a z kominków buchały kłęby sinego dymu.
W Lin - Theol, położonym na wschodnim brzegu rzeki Silma Sir, panowało nadzwyczajne poruszenie. Magowie przybywający z całego kontynentu zbierali się, aby założyć na obóz kilka silnych rozgrzewających zaklęć, które zazwyczaj starczyły aż do wiosny. Chłód zdawał się nie stanowić żadnej przeszkody dla ludzi władających magią. Ci, którzy dopiero poznawali jej arkana mieli wyśmienity trening umiejętności, zaś dla mistrzów sztuki były to jedynie drobne gesty wykonywane od niechcenia. Lin - Theol graniczył z położoną dalej na wschodzie ogromną puszczą Pallanar oraz od południa z bagnami Orrostar. Obóz nie był imponująco duży, ani opływający bogactwem. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie biednego i niepozornego. Dla mieszkańców miało to swoje korzyści. Hordy bandytów omijały ich szerokim łukiem, kierując się bardziej na południe do krainy Mortar Silut zamieszkałej przez krasnoludy.
Lud ten miał w żyłach płynne żelazo zamiast krwi, a w umysłach złoto, bimber, piwo i inne szlachetne trunki. Przynajmniej tak o nich mówiono. Nie były to jedynie gołe słowa, ale też nie do końca prawdziwe. W istocie krasne ludy nie bały się zimy. Większość jej czasu spędzały pod ziemią albo w karczmach na trwających nawet kilkanaście dni biesiadach. Stare kopalnie służyły im za osiedla, gdzie mieszkali głównie leciwi przedstawiciele rodu oraz kobiety i dzieci. Rzemieślnicy mieli swe dobytki na powierzchni i tam też mieszkali. Kobiety krasnoludów pomimo krępej budowy były urodziwe, nie miały brody ani wąsów - o co zawsze posądzali je ludzie, a co najważniejsze obdarzone były słusznych rozmiarów biustem, cenionym przez ich partnerów.
Leśne elfy zmieniały swój wygląd wraz z porami roku. Tak samo zmieniały się umiejętności tych, którzy mieli styczność z magią. Mówiąc najprościej z nadejściem zimy wachlarz czarów obejmował zaklęcia lodowe, śnieżne, wodne i wietrzne. Elfy często narzekały na niełaskę Bogów, gdyż uważali się za lepszych od ludzi, nie mówiąc już o mrocznych, wampirach czy krasnoludach. Mieszkańcy lasów Pallanar kochali każdą porę roku. Rosliny dawały im schronienie, urodę oraz długowieczne życie. Moc natury służyła elfom głównie do obrony fauny i flory przed unicestwieniem. Z czasem zaczęli używać jej również do walki z tymi, którzy zapragnęli zabijać ich braci i siostry. Powodem mordowania tych pięknych istot była przede wszystkim żądza posiadania wypchanej figurki elfa, ale również ich skarby.
O mrocznych elfach nie wiemy zbyt wiele poza ich rządzą mordu i rozlewu krwi. Kraina Sereg Edhel umiejscowiona jest na północnym wschodzie. Nikt nie zdołał jej zbadać i wrócić żywy. Prawdopodobnie plugawi ją krew, a w powietrzu unosi się zapach stęchlizny oraz rozkładających się ciał. Mawiają, że nie dociera tam śnieg, gdyż sami Bogowie lękają się czarnych diabłów, które za nic mają Boski Kodeks. Ich własne twory sprzeniewierzyły się stwórcy, a co za tym idzie nie mogą zostać ukarane.
Wampirom z północnego zachodu niestraszne są śniegi czy zaspy. Dzieci nocy, zamieszkujące głównie zawiłe labirynty jaskiń, lubią chłodne pory, kiedy słońce nie grzeje zbyt mocno. Mogą wtedy spokojnie szpiegować swoje ofiary, a następnie spijać ich krew, nie narażając się na niełaskę dnia. Przyroda zmęczona ciągłymi zmianami może wreszcie odpocząć przed nadejściem wiosny. Rośliny zasnęły pod puchową pierzyną, a zwierzęta skryły się w swoich leżach. Nastał czas ciszy i spokoju, jakby wszystko nagle zamarło w bezruchu.
Luin pokiwał głową z nieznaczną aprobatą. Na koniec przyozdobił szyby domów w fantazyjne wzorki, aby nieco umilić mieszkańcom tę szarą, zimową porę. Zmęczony bóg powoli opuścił dłonie i otworzył oczy. Przez chwilę spoglądał na swoje dzieło. Nie był z niego dumny. Dobrze wiedział, że stać go na więcej, jednak cudem udało mu się ukończyć pracę na czas. Odstąpił od zwierciadła, które na powrót zasnuło się czernią. Leżące na ziemi strzępki zwoju poderwały się, kiedy Mahal przechodził obok. Starzec klasnął w dłonie. Przez niedomknięte drzwi wśliznęła się postać. Kobieta zwinnie i niemal bezszelestnie uprzątnęła rozrzucone skrawki papieru, po czym ulotniła się jak kamfora. Władca pogody ziewnął donośnie, po czym powoli osunął się na łóżko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|